Brytyjczycy przechodzą surową lekcję. Krótko po werdykcie referendalnym kompetentni i dalecy od euroentuzjazmu torysi przyznają, że decyzja wyborców jest sprzeczna z interesami Zjednoczonego Królestwa i gdyby dziś doszło do referendum, to z pewnością „Remain” wzięłoby górę nad „Leave”.
To nie kwestia oficjalnych stanowisk, ale refleksji, którą w mojej obecności dzielili się koleżanki i koledzy z grupy Europejskich Konserwatystów i Reformatorów (ECR). Brexit pokazał też, jak nieszczęśliwie może się skończyć podporządkowanie polityki zagranicznej celom rywalizacji wewnętrznej. Przyczyną, dla której konserwatyści zdecydowali się na referendum, była obawa przed utratą wpływów na rzecz UKIP i chęć ocalenia jedności tej partii. Sprawa jest o tyle istotna, że ta koncentracja na wewnętrznych celach partyjnych nie dotyczy tylko polityki brytyjskiej, ale staje się regułą w wielu krajach europejskich.
Kłopoty i szansa
Perspektywa brytyjska nie powinna jednak nas obchodzić w tym wypadku bardziej niż zainteresowanie polityków brytyjskich polskim spojrzeniem na sprawy europejskie. Najlepsza polska szkoła politycznego realizmu sięgająca tradycjami Hotelu Lambert, krakowskich stańczyków czy myśli Romana Dmowskiego nigdy nie przyjmowała optyki najlepszych nawet przyjaciół, nie kierowała się motywami ideologicznymi. Przeciwnie, kalkulowała wyłącznie długofalowy interes Polski i Polaków. Polska nie ma interesu ani w upokorzeniu Brytyjczyków, ani w „daniu nauczki elitom europejskim”, nie ma interesu w odwoływaniu Komisji Europejskiej ani w tworzeniu jakiegoś nowego projektu, który będzie kontestowany przez większość członków Unii.
Chłodna analiza pierwszych konsekwencji Brexitu każe myśleć o zmienionym układzie sił w Europie. Nie tylko o tym, że straciliśmy ważnego rzecznika twardej polityki wobec Rosji czy państwo, którego opór wobec tendencji centralizacyjnych poszerzał polskie pole manewru w wielu sprawach. Warto zwrócić uwagę na fakt, że wraz z odejściem Wielkiej Brytanii Niemcy tracą jedynego równorzędnego partnera w porządku gospodarczym i geostrategicznym.
Przypomnę że wynegocjowana przez premiera Davida Camerona umowa w dwóch punktach była zbieżna z polskim podejściem. Chodzi o ochronę państw, które pozostały przy wspólnych walutach, przed nadmiarem regulacji ze strefy euro i wzmocnienie parlamentów narodowych. Czerwona kartka w rękach tych parlamentów byłaby instrumentem na rzecz dobrego prawa i znoszenia biurokratycznych barier krępujących przedsiębiorczość.
Trzeba też liczyć się z zamykaniem się rynków bogatych krajów UE i mnożeniem barier szczególnie dotkliwych dla polskiego eksportu. Scenariusz wzmacniającego się egoizmu narodowego jest dziś bardziej prawdopodobny i groźniejszy niż fantazje na temat federalizmu, który jest projektem bez społecznego poparcia w bogatszej części Unii. Dodajmy do tego nowe, trudne położenie polskich pracowników na Wyspach, inne spojrzenie na kwestię otwartości rynku pracy w innych krajach członkowskich, szczególnie tych z silną, populistyczną i antyeuropejską prawicą.
Brexit jest dla polityki polskiej wyzwaniem, z którym nie poradzimy sobie poprzez szukanie winnych, krytykę Komisji Europejskiej czy wzmacnianie retorycznego napięcia między Polską a Niemcami. Jeżeli jego konsekwencją nie będzie odnowienie polityki polskiej w Europie, nie będziemy w stanie ani bronić się przed negatywnymi skutkami wyjścia Wielkiej Brytanii z UE, ani wykorzystywać okazji, które zawsze pojawiają się wraz z nowym rozdaniem.
Gra zaufaniem
Wybitny francuski pisarz François Mauriac pisał, że wybory polityczne zależą od zaufania. Pytanie, gdzie lokujemy zaufanie, przesądza w znaczącej mierze o kształcie naszej polityki. Kluczem do wzrostu znaczenia Polski jest połączenie zaufania do własnych sił ze zdolnością do efektywnej współpracy europejskiej. Polityka polska w ostatnich latach rzadko okazywała tę zdolność. Obecny kryzys prowadzi do sytuacji, w której wiele krajów będzie musiało weryfikować założenia i kierunki swojej polityki zagranicznej, w której pojawią się nowe oferty sojuszy i możliwości wzmocnienia swojej pozycji.
Wymaga to jednak zdolności do okazywania zaufania wszystkim europejskim partnerom i umiejętności przyciągania do własnych idei szerokiego kręgu sojuszników. Polityka europejska jest sztuką gry na wielu fortepianach. Jestem wielkim zwolennikiem animowania przez Polskę współpracy regionalnej, ale nie może być ona traktowana jako alternatywa dla najsilniejszych państw członkowskich. Nasza pozycja w regionie jest pochodną zdolności efektywnej współpracy z Niemcami i Francją, a nie skali konfliktu z tymi państwami. To prosta reguła unijnego układu sił, która w naszych debatach i zabiegach dyplomatycznych zbyt często jest ignorowana.
Kluczowe znaczenie w najbliższym okresie będzie miała wyobraźnia dotycząca możliwości i charakteru przemian instytucjonalnych w UE. Nie można koncentrować całej uwagi na wypowiedziach federalistów, za którymi nie stoją dziś ani społeczeństwa, ani nawet elity polityczne krajów europejskich. Plan Franka-Waltera Steinmaiera wyraża podejście SPD i europejskiej socjaldemokracji. Nie jest reprezentatywny dla całej polityki niemieckiej, która musi być zainteresowana zachowaniem UE jako realnej całości w obecnych granicach, a nie jako realizującej federalistyczne postulaty wyspy. Mała, zredukowana do dawnego rdzenia Europa to idea polityków z Beneluksu. Kalendarz wyborczy we Francji i w Niemczech nie pozwala na poważne traktowanie ich pomysłów.
Dlatego też uważam, że UE zachowa jeszcze przez jakiś czas dotychczasową architekturę i istotne zmiany nie będą dotyczyć reguł formalnych. Zadaniem polskiej polityki nie jest zatem kwestia nowych traktatów, lecz powstrzymanie tych zmian faktycznych, które stoją w sprzeczności z naszymi interesami. Chodzi przede wszystkim o kwestię równowagi sił i powstrzymanie dalszej centralizacji. Nie mniej istotne będzie zniesienie barier taryfowych, które blokują ekspansje naszej gospodarki i wpływ Polski na długoterminowe decyzje budżetowe.
Polityka obliczona na realny wpływ na przyszłość UE musi operować nowymi kategoriami. Pojęcia konfederacji i federacji nie opisują prawdziwych dylematów stojących przed polityką Polski i samej UE. Polska powinna być promotorem Unii stabilnej i elastycznej, korzystającej z tego atutu, jakim są państwa narodowe i niepostrzegającej ich jako bariery na drodze do realizacji wspólnych celów. Wymaga to jednak także porzucenia przez prawicową krytykę anachronicznej wizji UE, ograniczającej się do wspólnego obszaru wolnej gospodarki. Walka z terroryzmem, obrona granic zewnętrznych, nieustępliwość wobec Rosji to nowe cele, w których Polska z korzyścią dla siebie może animować pogłębioną integrację.
Nowe otwarcie
Nie możemy tkwić w sprzeczności między wizją „małej Unii” a oczekiwaniem pełnej lojalności w sprawach polityki wschodniej. Po zmianach na Ukrainie chcieliśmy być liderem nowej fazy integracji, a dziś wielu prawicowych komentatorów zdaje się kibicować tym, którzy pragną rozpadu lub osłabienia Unii. Doprawdy nie rozumiem, jak można się cieszyć z tego, że brytyjscy wyborcy odrzucili perspektywę reformy UE na rzecz wystąpienia z niej. Nie rozumiem, jak można przedkładać ideologiczne uprzedzenia nad kalkulację własnych interesów.
Skuteczna polityka wymaga zdolności posługiwania się wszystkimi kanałami polityki europejskiej – nie tylko mechanizmem międzyrządowym. Wymaga to zmiany podejścia wszystkich partii politycznych do możliwości, jakie stwarza aktywność na forum Parlamentu Europejskiego i innych instytucji brukselskich. W wielu sprawach możemy wygrywać także na wspieraniu stanowiska Komisji Europejskiej, która często wchodzi w konflikt z interesami największych państw, broniąc wspólnego interesu Unii.
Brexit – choć generalnie niekorzystny dla naszej polityki europejskiej – jest nowym otwarciem dla wszystkich europejskich rządów. Dlatego warto przyjrzeć się temu rozdaniu i dostrzec szansę, która kryje się w zdolności do rewizji własnego stanowiska i gry wykraczającej poza rytualne ataki na elity europejskie i złudzenia federalistów.
Kazimierz Michał Ujazdowski
Tekst opublikowany w dzienniku „Rzeczpospolita”