Nie zmarnować zwycięstwa

Od wyborów parlamentarnych dzieli nas kilka — kilkanaście miesięcy. Wyniki sondaży dają powody, by myśleć o sukcesie wyborczym prawicy. Poważnym błędem jest jednak przedwczesne obwieszczanie triumfu, a czymś znacznie gorszym brak refleksji nad kwestią pożytecznego wykorzystania władzy.

Jeżeli prawica nie będzie miała pomysłu na zagospodarowanie zwycięstwa, jeżeli nie powie, po co wyborcy mają popierać zgłoszonych przez nią kandydatów na posłów i senatorów, to już na wstępie ograniczy swoje szanse. Jeżeli nawet odniesie wyborczy sukces i go zmarnuje, to posiedzi na ławach opozycji przez wiele lat.

Polska potrzebuje długich rządów prawicy

Rządów, które pozwolą zbudować struktury państwowe, cywilizacyjne, ekonomiczne, dające Polakom szansę na konkurencję z innymi narodami Europy. Nie należy łudzić się perspektywą wyrównania standardu życiowego z Niemcami czy Francuzami. Warto jednak podjąć konkurencję, nawet z najsilniejszymi, po to, by osiągnąć poziom średnio zamożnych krajów Unii Europejskiej.

Prawica musi mieć polityczną wolę dokonania takiej reformy państwa, która uczyni ją skutecznym instrumentem w rękach narodu. Sprawi, że będzie ono tańsze, lepiej zarządzane, dostosowane do wymogów konkurencji ekonomicznej. Rzeczą polityków jest rządzić tak, by przed obywatelami odkrywały się nowe możliwości działania, by rozszerzał się dostęp nowych ludzi do prywatnej działalności gospodarczej i by rosły praktyczne możliwości podejmowania niezależnych inicjatyw społecznych, takich jak szkoły społeczne, działalność wychowawcza czy charytatywna.

Łaska lewicy

Lewica chce z nas uczynić ludzi czekających na każdy łaskawy gest władzy — podwyżkę emerytur, korektę systemu podatkowego, jakieś nowe ulgi w miejsce starych. Jednym słowem, chodzi o utrzymanie stanu, w którym wszyscy ważni uczestnicy życia publicznego są klientami biurokracji. Prawica musi zakwestionować ten model stosunków obywatel — państwo, musi przyjąć na siebie zadanie stworzenia prostego i stabilnego systemu podatkowego, emerytalnego, socjalnego. Takiego systemu, w którym każdy wie, czego może się spodziewać od państwa.

By to uczynić, powinna jednak przede wszystkim naprawić instytucje władzy: uczynić z rządu prawdziwe centrum państwa — instytucję kreującą jedną politykę. Wymaga to decyzji instytucjonalnych, solidarnej pracy ministrów i zgody na silne przywództwo. Trzeba w tym miejscu przypomnieć słowa, które wypowiedziała Margaret Thatcher, wzór dla polityków, którzy nie chcą marnować sukcesów wyborczych: „Kiedy przyjdzie czas, by utworzyć prawdziwy rząd, będzie go musiała ożywiać wspólnota celu i gotowość poświęcania się mu. Musi to być gabinet oparty na czymś więcej niż tylko na zgodzie i pragmatyzmie. Musimy kroczyć w uzgodnionym i jasno wytyczonym kierunku. Jako premier nie mogłabym marnować czasu na wewnętrzne spory”.

Więcej dla samorządów

Opierając się na większości parlamentarnej prawica musi zmienić procedury przygotowywania i uchwalania budżetu i ograniczyć prawa biurokracji z Ministerstwa Finansów. Projekt budżetu musi być funkcją przyjętych przez rząd priorytetów, a premier powinien mieć prawo nadzorowania szczegółowych międzyresortowych uzgodnień dotyczących wydatków budżetowych. Priorytetowe kierunki polityki państwa, takie jak ochrona bezpieczeństwa obywateli, wymiar sprawiedliwości czy wsparcie reform oświatowych, powinny znajdować swój wymiar przede wszystkim w tabelach budżetowych wydatków. Nie wolno przyzwalać na utrzymanie się modelu, w którym polityka finansowa kształtuje się właściwie poza premierem i jest wyłącznie rezultatem gry interesów silnych resortów. W tym także celu zachodzi konieczność „odchudzenia” rządu, pozbawienia go obowiązku zajmowania się sprawami lokalnymi, które z natury rzeczy powinny trafić w ręce samorządów gminnych, a w przyszłości powiatowych.

Prawicy pomysł na rządzenie

By wygrać z postkomunistami i przełamać głęboki impas, w jakim znajdują się najważniejsze instytucje państwa, nie wystarczy mieć pomysł na wyborczą koalicję. Trzeba mieć pomysł na rządzenie. Trzeba odpowiedzieć na pytania: Czy godzimy się na to, by instrumenty nowej polityki znalazły się w rękach premiera? Czy akceptujemy zasadę, że rząd nie powinien być drugim parlamentem, lecz solidarnie pracującym zespołem, który na czas swej misji zawiesza partyjne i resortowe animozje? Czy koalicja parlamentarna jest w stanie dać przyzwolenie na przeprowadzenie decentralizacji, rekonstrukcji spójnego rządu, uzdrowienia finansów publicznych i innych koniecznych zmian instytucjonalnych, czy też system ustrojowy Polski pozostanie wypadkową działania różnych mniej lub bardziej widocznych grup nacisku i interesów resortowych?

Te pytania tylko pozornie są teoretyczne. Jeżeli bowiem odpowiedź na nie okazałaby się negatywna, to sięganie po władzę może skończyć się porażką. Nie wolno już — tak jak przed kilkoma laty — zasiąść w ministerialnych fotelach i urządzać kilkumiesięczne seminarium na temat tego, co właściwie należałoby zrobić. Wiele reform, które trzeba podjąć od razu, dotyczy sfery niewidocznej dla przeciętnego obywatela. Istotnej jednak dla polityków, bo przesądzającej o zakresie ich wpływów, możliwościach itp.

Kompromis wewnątrz prawicowej opozycji, o którym tyle się dziś mówi, nie może dotyczyć tylko ogólnych celów programowych czy podziału miejsc na listach do Sejmu i Senatu. Musi zawierać pozwolenie na odbudowę sprawnej władzy wykonawczej, choć nieuchronne jest to, że będzie to władza w jakimś stopniu wyrastająca ponad obecne stronnictwa. Niedopuszczalne jest jednak prowadzenie w imię interesu tych stronnictw do sytuacji, w której władza premiera i rządu jest ograniczona do koniecznego minimum, sprawowana zawsze na granicy dymisji, oparta na chwiejnej podstawie politycznej. Trzeba nauczyć się wyciągać wnioski z minionych porażek. Doświadczenie lat 1989 — 1993 jest bowiem bardzo cennym kapitałem dzisiejszej opozycji.

Kazimierz M. Ujazdowski

Tekst ukazał się w dzienniku „Rzeczpospolita”