Z okazji 69. rocznicy wybuchu Powstania Warszawskiego publikuje fragment wspomnień z sierpnia 1944 r. mieszkańców warszawskiej Ochoty.
Ryszard Sitarek, urodzony 1914 r.,mieszkaniec Ochoty z ul. Tarczyńskiej 1 sierpnia 1944 r. powstanie zastało mnie w moim domu przy ul. Tarczyńskiej 19; była godz. 17. Wieczorem tego dnia do przechodzacego patrolu niemieckiego padł rzekomo strzał z domu przy ul. Tarczyńskiej 17. Następnęgo dnia, 2 sierpnia Niemcy dokonali egzekucji 17 mężczyzn za strzał oddany w kierunku patrolu niemieckiego, a następnie podpalono budynek, uprzednio wyprowadzajac kobiety i dzieci.5 sierpnia 1944 r. Niemcy podpalili nasz dom przy Tarczyńskiej 19, pod pretekstem ukarania mieszkańców za to, iż ktoś z naszego domu wyglądał na szkołę, w której stacjonowali Niemcy. Przy ul. Tarczyńskiej 21 był ogród, a w nim magazyny przedsiębiorstwa budowlanego. Tam my, pogorzelcy z domów nr 17 i 19 wybudowaliśmy sobie różne szałas i tak koczowaliśmy. Dziesiątego sierpnia 19944r., w południe, wpadli do nas ronowcy. Pijani, z zegarkami i biżuterią zapiętą po kilka sztuk na ręce i karabinami w dłoniach, wypędzili nas z Tarczyńskiej na ul. Niemcewicza, potem Grójecką na Zieleniak.
Przed bramą wejściową na Zieleniak miałem przeprawę z pijanym żołdakiem, który chciał zabrać moją 23-letnią siostrę, która mu się spodobała. Rodzice zaczęli go prosić, by ją zostawił, ponieważ jest chora, ale nasze błagania go nie wzruszyły. Siostrę wziął za bramę, a ja dostałem kolbą karabinu w brzuch. Wówczas podbiegłem do stojącego esesmana i, posługując się kilkoma znanymi słowami niemieckimi, poprosiłem o pomoc. Niemiec zrozumiał, wbiegł na plac i odebrał mu siostrę. Potem kazał nam iść na prawą stronę placu.
Kiedy już znaleźliśmy się pomiędzy zgromadzonymi tam już wcześniej ludźmi, spotkałem wśród nich wielu znajomych. Wszyscy byli w opłakanym stanie, wargi popuchnięte z pragnienia. Ja znałem teren Zieleniaka, wiedziałem, że gdzieś jest studzienka. Po spenetrowaniu terenu, znaleźliśmy ją. Małe ciśnienie wody, ale była upragniona woda. Po zmroku razem z kilkoma mężczyznami wybudowaliśmy szałasy z przeróżnych rzeczy: ubrań, pościeli, nawet drzwi, które wykorzystaliśmy jako dach. Wewnątrz umieściliśmy młode kobiety i dzieci tak, że nie było ich w nocy widać, a starsze osoby je otoczyły. Nastała noc. Ten kto był wówczas na placu, nigdy jej nie zapomni. Ronowcy szukali mojej siostry i „przy okazji” wyciągali inne dziewczyny. Te krzyczały, wołały o pomoc, a rodziny zabieranych dziewczyn – matki, młodsze rodzeństwo – przeraźliwie krzyczały. Z innej strony placu słuchać było krzyki rodzących kobiet „lekarza! Umieram!”, a z okien budynku dobiegały krzyki dziewcząt w okrutny sposób gwałconych.
W ty piekle nikt nie zmrużył oczu.
Nad ranem jęki i krzyki ustały. Pijani ronowcy odpoczywali, rodziny odnajdywały się i każdy myślał, jak się z tego piekła wydostać, co z nami będzie.
11 sierpnia 1944 r. około godz. 12 na teren placu weszli Niemcy i ogłosili, że trzeba ustawić się w kierunku bramy, do wyjścia. Formowanie tej kolumny trwało dość długo, ale czoło już musiało wyjść, kiedy z rodziną dołączyłem do wychodzących. Na placu pozostali ciężko chorzy i kalecy, osoby, które nie miały siły iść.
Dotarliśmy do Dworca Zachodniego. Tam bez przerwy podstawiano pociągi elektryczne, które jeździły do Pruszkowa. Przed stacją Pruszków część ludzi wypędzono na teren zakładów naprawczych PKP. Tam załadowano nas do pociągu towarowego. Kiedy wagony się zapełniły ruszyliśmy w kierunku zachodnim. Kilkakrotnie w czasie jazdy trwającej dwa dni i dwie noce próbowałem dowiedzieć się od obsługi pociągu dokąd nas wiozą. Bezskutecznie.
Na miejscu ujrzeliśmy: Oświęcim, a więc nowe piekło.
Relacja spisana 13 kwietnia 1985 r.
Powyższa relacja została opublikowana w książce pt. „Zagłada Ochoty. Zbiór relacji na temat zbrodni hitlerowskiej dokonanej na ludności Ochoty w czasie Powstania Warszawskiego” wybór i opracowanie Lidii Ujazdowskiej (wyd. Fronda, 2005)